Cierpienie + miłość = radość


Nieodłączny towarzysz

Cierpienie – to odwieczny problem człowieka, związany ze skażeniem natury ludzkiej przez grzech pierwszych rodziców. Spośród wszystkich istot żywych najbardziej cierpi człowiek – i nic nie jest tak nieodłącznym towarzyszem człowieka jak cierpienie.

Jednakże człowiek odnosi się do cierpienia na ogół z dezaprobatą. W historii ludzkości były już różne systemy filozoficzne i społeczne, które usiłowały pozytywnie rozwiązać problem cierpienia. Współczesna medycyna walcząc z chorobami, walczy także z cierpieniem.

Zróbmy po Twojemu, Panie Boże

Tymczasem trzeba stwierdzić, że cierpienia zawsze były, są i najprawdopodobniej będą – w każdym czasie i w różnej postaci. Nie znaczy to jednak, że człowiek ma biernie poddawać się cierpieniom i że nie powinien z nimi walczyć.

Nowe spojrzenie na cierpienie i nowy stosunek do niego ukazał Chrystus i chrześcijaństwo, które, nie obiecując raju na ziemi, wskazuje na sposób, w jaki można cierpienie łagodzić oraz wykorzystać dla osiągnięcia nagrody w życiu przyszłym.

Chrystus wszystkim swoim naśladowcom zaprezentował raz na zawsze właściwą postawę wobec problemu cierpienia. Jego ludzka natura także wzdrygała się na myśl o czekającym Go cierpieniu. W Ogrodzie Oliwnym pocił się krwawo, lękał się przyszłej męki i modlił się: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich. Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty (Mt 26,39).

Upodabniać się stopniowo

Wiernym uczniem i naśladowcą Chrystusa był św. Franciszek z Asyżu. Obok tajemnicy Wcielenia Syna Bożego, ogromne wrażenie i piętno na jego życiu wywarła tajemnica cierpienia i śmierci Chrystusa Pana na krzyżu. Pałał on niezmierną miłością do Jezusa Ukrzyżowanego, do którego upodabniał się coraz bardziej, aż do otrzymania stygmatów na górze Alwerni, na dwa lata przed śmiercią.

Franciszek bardzo wiele cierpiał w swoim życiu – zarówno fizycznie, gdy chorował przez znaczną część życia m.in. na wątrobę, śledzionę, żołądek, a potem i na oczy, jak również duchowo, psychicznie, stając przed trudnymi do rozwiązania problemami nowo założonego Zakonu. Obok Franciszka śpiewającego i radosnego, spotykamy często także Franciszka cierpiącego i płaczącego.

Stać się sługą ukrzyżowanym

We wrześniu 1224 r. na górze Alwerni Franciszek otrzymał na rękach, nogach i boku stygmaty, czyli blizny męki Pana Jezusa. Można o nim powiedzieć, że stał się ukrzyżowanym sługą Ukrzyżowanego Pana. Niewiele osób zasłużyło sobie na to, by móc oglądać czy dotykać świętych ran Franciszka.

„Gdy bowiem pewnego razu brat Rufin – jak opisuje Tomasz z Celano – położył rękę na piersi Świętego, aby zrobić mu masaż, ręka zsunęła mu się na prawy bok. i wówczas przypadkiem dotknął owej rany. Z powodu tego dotknięcia, Franciszek poczuł wielki ból i odpychając rękę Rufina od siebie zawołał, by Pan mu przebaczył”.

Jak to jest możliwe?

Jednakże z innych źródeł wiemy, iż mąż Boży, mimo wielkiego bólu przeżywanego po ludzku, odczuwał równocześnie wielką słodycz, niewymowną radość i przedziwną rozkosz duchową. Jak to jest możliwe? – pytamy dzisiaj.

W styczniu 1226 r. św. Franciszek przybył do miejscowości Fontecolombo, by tamże poddać się operacji oczu, którą zalecali mu kardynał Hugolin i brat Eliasz, ówczesny wikariusz generalny Zakonu. Operacja miała być dokonana przez wypalenie rozżarzonym żelazem kawałka skóry w okolicy między prawą brwią i prawym uchem.

Przed operacją, gdy lekarz rozgrzewał żelazne narzędzia, Franciszek prosił brata ogień w imię Pana, aby złagodził swą gorącz w sposób możliwy do zniesienia, tak by nie utracił kontroli nad sobą; potem zrobił znak krzyża nad ogniem i poprosił lekarza o dokonanie wypalenia.

Brat Leon następnie opowiadał, że on i inni bracia, przerażeni tym widokiem, pouciekali. Gdy wrócili, św. Franciszek zganił ich za to, że nie mieli wiary w skuteczność jego modlitwy i oświadczył, że nie odczuwał żadnego bólu. Czy jest to możliwe? Czy naprawdę Franciszek nie odczuwał bólu? Jak można wytłumaczyć to przedziwne zjawisko?

Tu dochodzimy do sedna sprawy, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemu cierpienia przez św. Franciszka.

Wielkie zdziwienie

Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku obszernie na ten temat wypowiadała się Matka Bazylea, zakonnica z ewangelickiej wspólnoty Sióstr Maryi w Darmstadt-Eberstadt. Jak opisuje owa protestancka zakonnica o dużym zmyśle ewangelicznym, miała ona życie niełatwe, pełne przeciwności, zmagań i cierpień. Do jej rąk przypadkowo dotarło pewne czasopismo franciszkańskie, zaś zamieszczony w nim tekst o tym, że Franciszek gorąco pragnął dzielić życie Chrystusa cierpiącego wywołał w niej wielkie zdziwienie.

Matka Bazylea sama także została doświadczona przez cierpienie, gdy chorując przez pięć miesięcy nie opuszczała łoża boleści. Słysząc w tym czasie o Alwerni, zapragnęła wybrać się tam. Aż dwukrotnie miała okazję być w Alwerni, dzięki czemu nauczyła się od św. Franciszka wielkiej rzeczy, którą – używając jej słów – w dużym skrócie można przedstawić następująco:

„Zrozumiałam, że to właśnie Franciszek daje rozwiązanie problemu cierpienia, które w dzisiejszym świecie nurtuje wiele umysłów. W św. Franciszku widzimy człowieka, który opanował cierpienie. Nauczył nas metody jego rozwiązywania: Kochał cierpienie i miłością przekształcał je w radość. Pragnę wyjaśnić to lepiej: Św. Franciszek kochał cierpienie tylko dlatego, że kochał Pana Jezusa, jak małżonka zakochana w swym
mężu, pragnie razem z nim iść tą samą drogą chociaż byłaby ona pełna cierni. U Franciszka miłość do Jezusa jest tym, co rozpala miłość do cierpienia”.

„I to jest logiczne: gdy kocham Jezusa, jestem jedno z Tym, który jest szczęściem i radością w sobie samym. Przeto każde cierpienie z Chrystusem, jednoczenie się w Jego Męce, winno być dla nas największym szczęściem. To odczuwałam w historii św. Franciszka. Dzisiaj chciałabym śpiewać pieśń pochwalną na cześć tajemnicy świętych ran. Z tych ran bowiem wytryska siła, zwycięstwo i życie”.

Sekret duchowej radości

Jak łatwo można stwierdzić, Matka Bazylea okazała się pojętną uczennicą św. Franciszka. Odkryła bowiem sekret jego duchowej radości w cierpieniu i przekazała nam wszystkim Franciszkowe rozwiązanie problemu cierpienia w matematycznej niemal formule:
Cierpienie + miłość = radość.

Innymi słowy: jeżeli ktoś cierpi, fizycznie czy duchowo, ale cierpi z miłości do Chrystusa, to tą miłością gasi niejako cierpienie albo przynajmniej je łagodzi; po prostu przestaje je odczuwać, a za to jego serce napełnia się radością duchową, która jest zapoczątkowaniem radości wiecznej.

… ale i w Krzyżu zbawienie

Na świecie było i jest zawsze dużo ludzi cierpiących, w różnym stopniu i w rozmaity sposób. Ponieważ człowiek jest istotą fizyczno-duchową, więc i jego cierpienia są natury bądź fizycznej, bądź duchowej czy psychicznej; te ostatnie bowiem mogą być o wiele bardziej przykre i dotkliwe niż te pierwsze.

Na zakończenie pozostaje tylko wyrazić gorące życzenie, aby ci wszyscy, którzy zostali dotknięci jakimkolwiek cierpieniem, nauczyli się od św. Franciszka jego wspaniałej i na wskroś chrześcijańskiej metody rozwiązywania wszelkich trosk, kłopotów, bólów i cierpień.
Oby wszyscy mogli się przekonać, że trwałego i poprawnego rozwiązania ludzkich cierpień nie przyniosą: narkotyki, alkohol, rozrywki, podróże, dyskoteki, gry czy zabawy, ani nawet współczesna, wysoko rozwinięta medycyna. Może to sprawić jedynie prawdziwa i serdeczna miłość do Chrystusa, do Jego Męki i Krzyża, albowiem słuszne są słowa wielkopostnej pieśni: W Krzyżu cierpienie, ale i w Krzyżu zbawienie.

o. Grzegorz B. Błoch OFM

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*