A u was pokój i dostatki, które z niego rostą, w próżne się utraty obraca, w zbytki i w gnoje, a zamki puste, wieże próżne, drugie się obalają i gniją. Na przyszłe wojny i niepokoje oka nie macie. Dosyć wam ta matka pokojem takim ukazuje, do czego byście się pokwapiać mieli, póki czas jest. Bo zda mi się, iż się już od niewdzięcznych ten tak bogaty pokój oddali i przerwie.
ks. Piotr Skarga SJ
Poluzować zasady
Kiedy w drugiej połowie lat 80. ubiegłego wieku stało się jasne, że komunizm jako system ekonomiczny stoi na progu bankructwa, decydenci z PZPR – zapewne za zgodą władz z Kremla pracujących nad wielką transformacją – postanowili poluzować zasady gospodarki planowej i wpuścić nieco świeżego powietrza wolnego rynku. Rewolucja miała odtąd wdziać nowe szaty, o wiele bardziej atrakcyjne, a przez to bardziej niebezpieczne.
Nowe „zasady” gospodarcze miały z pewnością służyć głównie nomenklaturowym spółkom i uwłaszczeniu dygnitarzy oraz funkcjonariuszy bezpieki na państwowym majątku – co na lata zapewniło ludziom „władzy ludowej” nietykalność i kontrolę nad społeczeństwem, jednak równolegle pozwolono żyć wreszcie małym szarakom. Zaraz też, jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać nieistniejące dotąd w oficjalnej przestrzeni życia publicznego drobne biznesy prywaciarzy. Ludzie z marszu ruszyli na zachód i południe: do Berlina Zachodniego i Turcji po namiastki kapitalistycznego dobrobytu.
Szarość PRL została nagle przełamana kolorowymi – rażącymi wręcz – różowymi i seledynowymi barwami sprowadzanych z wolnego świata szalików i czapek. Na zamienionych w bazary stadionach wielu polskich miast rozkwitł handel marmurkowymi dżinsami i swetrami rodem z Istambułu, tandetnymi radiomagnetofonami dwukasetowymi, tzw. jamnikami z wiedeńskich targowisk, które szybko stały się symbolem nowego szpanu. Prywatna inicjatywa nagle wybuchła i nabrała tempa, które już wówczas przyprawiało wielu o zawrót głowy.
Odblaski Zachodu
To było głębokie i chyba powszechne zafascynowanie wszystkich Polaków odblaskami Zachodu. Swobodny obrót walutą, zachodnie używane samochody na największej giełdzie Europy w Słomczynie pod Warszawą, handel na każdym
krawężniku i skwerze, pachnące kosmetyki, mydełka i detergenty, całe tłumy w pociągach do Berlina Zachodniego, Budapesztu i Wiednia oraz towarzyszące temu rytmy Radia Kielce, później disco polo i zapach smażonej wszędzie kiełbasy oraz rodzimych fastfoodów – to niezapomniane elementy tamtych lat. Ludzie napawali się wszystkim tym, co wydawało im się zaprzeczeniem i odreagowaniem brudu, zaduchu i szarości komuny. Wiele dzisiejszych fortun nowobogackich wyrosło z tych stadionowych bazarów i cinkciarskich klimatów, wiele dobrych inicjatyw i powrotów do tłamszonej przez lata przedsiębiorczości.
Równocześnie jednak wraz z niszczoną przez dziesięciolecia dobrą – prywatną inicjatywą, ale też tandetą, dekatyzowanymi tureckimi dżinsami typu piramidy i jaskrawymi ubrankami, szeroką falą wpływać zaczęło coś więcej. Coś co zatruwało i oszałamiało wygłodniałe wszelkich uciech zmysłowych społeczeństwo wychodzące z komuny. Ułatwiły to pierwsze odtwarzacze VHS i magnetowidy oraz cała masa idących z nimi pirackich nagrań na kasetach video krążących za pośrednictwem jednoosobowych przenośnych wypożyczalni w dużych turystycznych torbach, które trafiały tak na bazary, jak i do prywatnych domów dzięki zajmującym się tym procederem domokrążcom. Impreza rozkręcała się na całego…
Niedzielna wycieczka do hipermarketu
Sprowadzone przez komunistów do roli pariasów społeczeństwo, pozbawione prawdziwych elit, a zatem prawdziwej kultury oraz wynikającego z niej dobrego smaku, łykało łapczywie wszystkie te popłuczyny po Zachodzie. Choć byliśmy cały czas mocno przywiązani do Kościoła i poziom praktyk religijnych nie spadł radykalnie, jednak stało się coś, co świadczy o powierzchowności naszej wiary. Jakby realia komunizmu przyzwyczaiły nas do tego, że wiara ogranicza się do uczestniczenia w praktykach religijnych w obrębie murów kościelnych oraz w czasie trwania uroczystości religijnych. Bo jak inaczej wytłumaczyć ową łatwość w przyjmowaniu w polskich katolickich domach całej masy niemoralnych czasopism i filmów, czy wręcz pornografii, która zaczęła wówczas napływać na masową skalę? Czym innym, jak nie powierzchownym podejściem do zasad wiary tłumaczyć łatwość z jaką hipermarkety miały wkrótce zająć miejsca kościołów dla wielu polskich katolików? I to wszystko w czasie gdy na Stolicy Piotrowej mieliśmy polskiego papieża, który przed tym przestrzegał wielokrotnie. Zadziwiające, jak wielu z nas przywykło do spędzania niedzielnego czasu z rodziną na zakupach lub tylko snuciu się po centrach handlowych, które ktoś jakby dla pełniejszego obrazu nowej kultury i większego jeszcze szyderstwa nazwał galeriami.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia…
Dla wielu cały ten „dobrobyt” z Zachodu był trochę tym, czym dla żyjących przez lata w buszu Indian czy Murzynów wizyta białych, którzy nagle dostarczyli alkoholu i barwnych świecidełek. Ci prymitywni biedni poganie, jak mówią misjonarze, dostając jedną tylko butelkę whisky mogą nawet zapić się od razu na śmierć, bo nie znają i nie stosują w praktyce zasady umiaru. Mechanizm u nas, oczywiście zachowując wszelkie proporcje, był i jest nadal podobny. Mimo iż minęło ponad 20 lat od tzw. transformacji ustrojowej i powinniśmy się, jako społeczeństwo, nauczyć odróżniać, co służy naszemu dobru, a co może stać się przyczyną zagłady, nie zmniejszyliśmy naszych apetytów a może raczej zachłanności w napawaniu się dobrami konsumpcyjnymi. No, może wyrobiły nam się nieco niektóre gusta i nie jesteśmy już tacy podatni na tandetę, ale i o tym można dyskutować patrząc na całą masę stylistycznych dziwolągów wciskanych nam w sklepach pod pretekstem aktualnych na Zachodzie trendów.
Z pewnością jednak nie otrzeźwieliśmy z amoku konsumpcjonizmu i nadal pragniemy więcej, niż wskazuje na to zasobność naszych portfeli. Mało tego, zamiast studzić nasze apetyty, znaleźliśmy inną receptę na ich zaspakajanie, by móc na jakiś czas zapewnić sobie życie ponad stan. Świadczą o tym niebotyczne kwoty zaciąganych przez Polaków kredytów i to nie hipotecznych – na zakup domu czy mieszkania, ale właśnie tych konsumpcyjnych.
Kultura zabawy
Zadłużamy się nie po to, aby w coś zainwestować zabezpieczając naszą przyszłość i dobro naszych dzieci, ale aby się „dobrze bawić”. Czy nas na to stać, czy nie, robimy wszystko, by wziąć kolejny dławiący nas kredyt wysoko oprocentowany, aby kupić super samochód – by sąsiad widział, że my też mamy, albo kolejny telewizor plazmowy – tym razem do sypialni, by wyjechać na wczasy marzeń do Egiptu czy Tunezji, albo zdobyć choćby najnowszy model czajnika, zegarka, odkurzacza (choć stary – roczny czy dwuletni jeszcze działa) czy choćby „superwypasiony” telefon komórkowy, który „gra, tańczy i śpiewa”. Potwierdzają to badania rynkowe, według których jesteśmy liderami w kupowaniu sprzętu AGD i RTV. W ten sposób, stając się narodem gadżeciarzy wydajemy pieniądze, których nie mamy, w nadziei, że jakoś to będzie…
Zaś o rezultatach takiej niczym niepohamowanej żądzy posiadania wszelkich możliwych reklamowanych dóbr mówi się i pisze już znacznie mniej. A jeśli już, to w programach, audycjach czy tych częściach gazet, które poświęca się mało wszystkich pasjonującym tematom ekonomii. A że przeciętny Polak znacznie więcej czasu poświęca na oglądanie głupawych programów telewizyjnych, jak wynika z sondaży, niż na czytanie czegokolwiek, więc nie docierają do niego coraz dramatyczniejsze dane o lawinowo wzrastającej liczbie niespłacanych bankom kredytów konsumpcyjnych. I jakież zdziwienie i rozgoryczenie ogarnia potem wielu naszych rodaków, gdy jako dłużnicy lądują w rękach bezwzględnych firm windykacyjnych, które z tego żyją i zrobią wszystko, włącznie z procesem sądowym i komornikiem, by tylko wydusić od takiego delikwenta każdą należną złotówkę, wraz z naliczonymi lichwiarskimi procentami za zwłokę.
Ale ruch wokół hipermarketów bynajmniej nie zamiera, ani nie ustaje w naszym katolickim społeczeństwie nawet w niedziele. Przeciwnie, właśnie w te dni parkingi przed supermarketami wypełniają się po brzegi i ma to uchodzić za przejaw naszej światowości.
Tymczasem świat i ludzie w krajach zachowujących jeszcze resztki cywilizacji, chociażby w takich państwach jak Włochy, Niemcy czy Francja, szanują czas wolny swój i innych i nie otwierają hipermarketów. Nikomu też do głowy nawet nie przychodzi w tych mało już katolickich krajach, by snucie się po sklepach z rodziną było sposobem na kulturalne spędzenie niedzieli. Ale u nas to niemal powód do chluby, a wszelkie próby ograniczenia handlu w niedzielę traktowane są jako zamach na wolność i symptom zmierzania do państwa wyznaniowego.
Rewolucja seksualna i otwarty satanizm
Równolegle z niczym nieskrępowaną, zachłanną pogonią za konsumpcyjnym trybem życia, staliśmy się dziwnie obojętni na zalewające nas zewsząd niemoralne reklamy, mody i zwyczaje. Prawie nie spotyka się u nas choćby tylko krytycznych komentarzy osób zniesmaczonych widokiem niemoralnych bilbordów, ustawionych przy kasach na wysokości dziecięcych oczu paczek z prezerwatywami, czy też całych półek z pornograficznymi gazetami. Czy to ma być oznaką postępowości i naszej światowości? Ktokolwiek poruszał się po ulicach wielu zachodnich miast wie, że w zdecydowanej większości z nich, mimo iż poziom moralnej degrengolady w postaci manifestujących swe rzekome prawa dewiantów osiągnął apogeum, nie spotyka się tam na co dzień takiej masy niemoralnych reklam, widocznej w punktach sprzedaży prasy pornografii, i nieskromnie ubranych latem ludzi, jak właśnie w naszym kraju.
I wszyscy jakby przywykliśmy, że tak być musi, podczas gdy odwiedzający nasz kraj katolicy z Zachodu odbierają to nie tylko jako oczywisty przejaw ulegania niemoralnej modzie, lansowanej przez telewizję, ale też zwyczajnie jako dowód fatalnego gustu i braku dobrego smaku. Oczywiście niemoralne mody i reklamy, pośród których żyjemy, nie pozostają bez wpływu na życie nasze i naszych bliskich, nie mówiąc już o dzieciach, które wyrastają w atmosferze swobody seksualnej. Tymczasem, jak ktoś kiedyś słusznie zauważył, w procesie zepsucia obyczajów każde kolejne pokolenie dzieci startuje z poziomu zepsucia swoich rodziców. Jeśli nie dostrzegamy już nic złego w zaspakajaniu pożądliwości oczu niemoralnymi widokami kobiet, które nie mają choć odrobiny wstydu, to jak wygląda w praktyce realizowanie czystości przedmałżeńskiej i małżeńskiej wierności? Do czego wychowujemy nasze niewinne jeszcze dzieci?
Przepaść przyzywa przepaść
Przy takim obojętnym podejściu ze strony katolickiego społeczeństwa do zasad moralnych nie dziwią coraz bardziej zuchwałe manifestacje zboczeń seksualnych. Ta tolerancja dla niemoralności i swobody seksualnej zachęca marginalne dotąd grupy do wyrażania swoich najbardziej zdegenerowanych zachowań seksualnych i domagania się od reszty pełnej ich akceptacji. „Przepaść
przyzywa przepaść” i jedna niczym niehamowana namiętność pociąga drugą, która ma wzbudzić większe emocje i zaspokojenie. Miast tego po chwilowej przyjemności rodzi się pustka i frustracja, którą pragnie się zaspokoić jeszcze silniejszymi bodźcami zmysłowymi w nadziei, że one dadzą satysfakcję, która znów trwa chwilę. Ażeby tę chwilę wydłużyć, trzeba to robić częściej i z coraz większą siłą – to mechanizm każdego nałogu, na końcu którego jest tragedia zniszczonego zdrowia, życia i poczucie wyrządzonego zła, odepchniętej łaski Bożej i rozpacz. Ci, którzy promują zboczenia, wiedzą, że podsuwając kolejne perwersje obniżają poziom społecznej wrażliwości na zboczenie i niezgodne z naturą zachowania seksualne. Poszerzają tym samym pole do coraz powszechniejszej akceptacji braku wstrzemięźliwości i wierności i otwierają drogę do kolejnych coraz dalej idących wynaturzeń, których ostatecznym kresem jest już tylko piekielna otchłań i otwarty satanizm.
Niech żyje tolerancja!
I do tego społeczeństwo – nie tylko nasze – stale i stopniowo jest przygotowywane. Początek jest zawsze taki sam – zezwolić „tylko” na istnienie danego zjawiska w tzw. publicznej debacie. Pierwsze próby wprowadzenia satanizmu do masowej kultury są już za nami.
Wystarczy wspomnieć niedawne publikacje w pismach kobiecych i jednej z dużych stacji telewizyjnych wywiadów z otwartym satanistą pochwalającym w swych piosenkach m.in. zabójców św. Wojciecha, drącym na estradzie Biblię. Niepostrzeżenie na tzw. salony wchodzi więc otwarty satanizm za pośrednictwem gwiazdek podkultury i to znów pod pretekstem, że przecież i o tym problemie trzeba porozmawiać. Zaś w rozmowach prezentuje się te aspekty, które w otumanionej liberalnym i konsumpcyjnym stylem życia części społeczeństwa mogą być przynajmniej na tym etapie tolerowane. Poziom akceptacji osiągnąć mają już za niedługą chwilę… Bo przecież szatan, jak mówią mistrzowie duchowości, nigdy nie pociąga człowieka pokazując mu całą swą ohydę i spustoszenie, ale do ostatniej chwili ukrywa się pod pozorami jakiegoś dobra czy przyjemności. Dopuszcza nawet czasem mniejsze dobro po to, aby w konsekwencji osiągnąć większe zło.
Widmo tragedii czy nadzieja na przyszłość?
Powie ktoś, że tak nakreślona, miejscami emocjonalnie negatywnie nacechowana panorama duchowego stanu naszego społeczeństwa, musi prowadzić do najczarniejszych scenariuszy, a sam autor tkwi głęboko w jakieś frustracji i niechęci do własnego narodu, będącej przejawem braku patriotyzmu i miłości. Przeciwnie, Drogi Czytelniku, autor tej panoramy nie jest pogrążony we frustracji i fatalizmie. Pragnąc jednakże naśladować tę gorącą i prawdziwą miłość do Kościoła, cywilizacji chrześcijańskiej i ojczyzny, jaką kierował się wielki prorok i patriota ks. Piotr Skarga, nie może zamykać oczu na to, co w ślepym, bezkrytycznym samozachwycie nad naszym narodem nieraz już doprowadziło do prawdziwych tragedii, poczynając od potopu szwedzkiego i rozbiorów, które niemal widział w swych kazaniach królewski kaznodzieja, a na tragedii II wojny światowej i komunizmie skończywszy.
Potężne jednak klapki na oczach miałby ten, kto patrzyłby na dzisiejszą sytuację z polskiej tylko perspektywy i uzdrowienia szukał tylko w doraźnych politycznych rozwiązaniach i jakichś partyjnych rozgrywkach. Nasze bowiem problemy kulturowe i moralne są częścią potężnego kryzysu, w jakim tkwi cała chrześcijańska niegdyś cywilizacja. I choć niektóre zjawiska mocniej, inne zaś słabiej nas dotykają ze względu na specyficzne wady i grzechy społeczne naszego narodu, stanowią one jednakże oblicza tego samego cywilizacyjnego kataklizmu, który z taką przenikliwością opisał prof. Plinio Correa de Oliveira w Rewolucji i Kontrrewolucji.
„Bankructwo” komunizmu
Tuż przed śmiercią, we wstępie do polskiego wydania swego opus magnum, ten wielki krzyżowiec XX wieku napisał m.in.: „Nie możemy niestety stwierdzić, że Polska stanowi w tym przypadku wyjątek. Wolność zdobyta wraz z tzw. „bankructwem” komunizmu przyniosła z jednej strony poprawę ekonomiczną, ale z drugiej przyczyniła się do poważnego upadku obyczajów poprzez naśladownictwo świata zachodniego wraz z tym wszystkim, co w nim naganne. Pomimo że świat nadal pogrąża się w tym kryzysie, głęboko wierzę, podobnie jak wszyscy wierzący i myślący ludzie, że w ponurym klimacie dzisiejszej rzeczywistości zwiastującym wielkie i gwałtowne burze, rozbłyśnie światło będące gwarancją zwycięstwa chrześcijaństwa. Właśnie to światło, idące z Nieba, zostało wyrażone w pięciu słowach wypowiedzianych przez Matkę Bożą w Fatimie w roku 1917: „W końcu moje Niepokalane Serce zatriumfuje”. Triumf ten będzie polegał na restauracji porządku chrześcijańskiego na ziemi, przewidzianej przez wielkiego apostoła Maryjnego – św. Ludwika Marię Grignion de Montfort”.
Misja powierzona przez Opatrzność
Jednak czy ów triumf i związana z nią restauracja porządku chrześcijańskiego będzie udziałem i naszej ojczyzny, zależy również od naszej odpowiedzi na zsyłane przez Niebo łaski i współdziałanie z nimi we wszystkich przejawach życia społecznego naszego narodu.
Tych zaś zapewnień o udziale w triumfie chrześcijaństwa, po spełnieniu jednakże konkretnych warunków i dochowaniu wierności naszej Królowej, dostarczają tak objawienia dane nam za pośrednictwem sługi Bożego, Włocha ks. Juliusza Mancinellego SJ, jak i te z Lichenia, wreszcie dane za pośrednictwem św. Faustyny Kowalskiej i służebnicy Bożej Rozalii Celakówny. Z pewnością nie wolno nam jednak siedzieć z założonymi rękami napawając się naszym rzekomym wybraństwem, bo w szczerym narodowym rachunku sumienia dostrzeżemy, jak bardzo odbiegamy od wzoru Polonia semper fidelis i ile mamy do odbudowania, zanim na nowo staniemy się narodem cywilizowanym w pełnym tego słowa znaczeniu, tj. narodem, którego przede wszystkim elity, jak i wszystkie klasy społeczne pragną realizacji misji powierzonej nam przez Opatrzność w czasie przyjętego przed wiekami chrztu Polski.
Sławomir Skiba