Jaki był Jezus?


Znaleźć brakujące puzzle

Kilka dni temu miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu zorganizowanym dla młodych ludzi i par, dla których stworzenie szczęśliwej rodziny opartej na
Bogu jest jednym z podstawowych celów ich życia. Spotkania te są organizowane w naszym Duszpasterstwie cyklicznie i mają być drogowskazami w tym labiryncie codzienności, gdzie na każdym rogu czekają na nas niebezpieczeństwa i pułapki. Pułapki te występują najczęściej w postaci pogubionych ludzi, którzy sami ślepo wierząc w proponowane przez świat wartości, błądzą po tym labiryncie bez końca, z wewnętrznym poczuciem krzywdy i niezrozumienia samego siebie, przekonując jednak innych do tych wypaczonych poglądów.

Tym razem spotkanie było poświęcone mężczyznom, ich roli w życiu rodzinnym, zadaniom, którym muszą sprostać i temu, skąd czerpać wzorce, gdzie się tej nie byle jakiej sztuki nauczyć. Wychodząc z tego spotkania czułam jakiś niedosyt. Przecież było długie, dużo zostało powiedziane – myślałam. Ciągle jednak czegoś mi brakowało. Przeczuwałam jakąś niezakończoną myśl. Wieczorem, rozmyślając o spotkaniu znalazłam brakujące puzzle!

Gdyby oddał swoje za moje?

Na spotkaniu powiedziano, że męskim mistrzem ma być Bóg i Jezus. Próbowałam sobie przypomnieć przywołane argumenty, dla których mężczyźni mają naśladować Chrystusa. I nie znalazłam ich w swej pamięci za wiele. Jakie cechy sprawiają, że Jezus ma być dla mężczyzn wzorem? Przecież to nie takie proste uznać (szczególnie mężczyźnie), że Jezus ma być wzorem męskości. Przecież dziś samo przyznanie się do tego, że jest się głęboko wierzącym i kocha się Boga szczerą i bojaźliwą miłością nie jest łatwe i naraża człowieka na szyderstwa i uśmiechy za plecami. Warto by może było nazwać te cechy i unaocznić, bo nie każdy je zna. W Kościele nie mówi się o Chrystusie, jako o silnym facecie (celowo nie używam tu słowa „mężczyzna”), który stąpał mocno po ziemi wiedząc czego chce i przekształcając prostych ludzi w walczących o innych ludzi żołnierzy. W Kościele Jezus jest Zbawicielem, który oddał za nas życie. Te słowa tak się już nam osłuchały, że mam wrażenie, że czasem ich nie słyszymy. Zauważam, że i na mnie te słowa nie wywierają większego wrażenia i przeszłam z tym hasłem do porządku dziennego. Warto tę prawdę wciąż odkrywać i okazywać wdzięczność za to, że ktoś poświęcił swoje życie dla mojego, abym ja miał przykład prawdziwej miłości. Padło bardzo dobre pytanie: Jak bym się odwdzięczył człowiekowi, który uratował mi życie? A co bym czuł, gdyby swoje oddał za moje? Pytanie pozostawiam do refleksji.

Emocje człowieka…

Chciałam jednak zwrócić uwagę na te wszystkie pozostałe cechy Jezusa, o których na spotkaniu niewiele było powiedziane, a mi wczoraj przyszły w tych nocnych rozmyślaniach do głowy. Zacznę od samego Boga. Dużo nam to czasu nie zajmie, gdyż niewiele tu wiemy. Nad mądrością Boga głowili się nie tacy filozofowie jak ja, więc nic nowego nie odkryję. Wiem tylko, że Jego mądrością zachwycam się co dzień i nie mogę się nadziwić idealności tego, co stworzył. Piękno ludzkiego życia, jego tajemniczego poczęcia i jeszcze bardziej tajemniczej śmierci jest mistrzostwem. Funkcjonowanie człowieka, jego organów, współgranie ze światem przyrody, jego wrażliwość na świat. Emocje człowieka… Ich barwy i wielorakość przekracza ilość kolorów na tęczy. To, że każdy jest inny. To, że dorosły człowiek pochyla się i rozrzewnia nad bezbronnym dzieckiem, któremu poświęca swoje życie absolutnie bezinteresownie. Ze wzruszeniem patrzę na to, jaka to piękna lekcja pokory, miłości, cierpliwości i odpowiedzialności. Jak nieświadome dziecko uczy dojrzałego człowieka człowieczeństwa i odkrywa w nim nowe pokłady dobroci i wrażliwości. Albo inaczej – jak to Bóg uczy człowieka poprzez dziecko. Kto potrafi wzbudzić tak czyste, ludzkie i jednocześnie absolutnie naturalne, zaszyfrowane w nas głęboko uczucia?

Jaki jest przepis na udane życie?

Cudem jest też miłość, na temat której wydaje się, że zostało powiedziane już wszystko, a wciąż każdy musi samotnie przejść przez pola, lasy i bezdroża, żeby w końcu wejść na ten odpowiedni szlak i odnaleźć najpierw swoje powołanie, które wskaże mu drogę, a później tę jedyną ścieżkę, która doprowadzi go do obranego celu. Miliardy ludzi przeszło już swoją życiową ścieżkę i nikt nie odnalazł przepisu na udane życie. Każde życie jest inne i jakże ciekawe i różnorodne. Czy to nie piękne? Czy nie piękne jest to, że są bogaci, którzy mogą pomagać biednym i zdrowi, którzy mogą pomagać chorym? Jest taki piękny wiersz Twardowskiego, który uczy nas tak:

Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny
Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłódło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość

Cóż tu dodawać? I to jest chyba ta wielka tajemnica Boskiego stworzenia WSZYSTKIEGO, czego my mądrzy ludzie nigdy nie ogarniemy i nie zrozumiemy. I dobrze. I tak już jesteśmy za mądrzy. I dobrze, że Bóg stworzył człowieka takim, że człowiek Go nigdy nie pojmie. Gdyby pojął, nie odczuwałby takiego respektu, czułby się Jemu równy. A tak…nie ma Jemu równego. Więc do Jego mądrości i czułości, wrażliwości i miłości ciągle nam daleko. Nawet nie jesteśmy w stanie tych pojęć zrozumieć w Boskich ich rozumieniu. Dzięki temu ciągle mamy do czego dążyć. Z takim Ojcem nigdy nie będzie nudno. Nawet dla najbardziej wprawionych i wytrwałych Ojciec ma specjalne zadanie – następną górkę. I ten trud nigdy nie jest bezsensowny. Każde wejście na górę czegoś nas uczy, możemy podziwiać piękne widoki. Im wyżej wejdziesz – tym jesteś mądrzejszy, tym więcej rozumiesz z tej gmatwaniny. Jednak ciągle jak ten osioł za marchewką… człapiesz za z nią i nie możesz dopaść. I na swoje szczęście nie dopadniesz. Dzięki temu ciągle zdobywasz i ogarnia cię duma z tego, co już pojąłeś. Możesz dzięki temu pomóc innym, wytłumaczyć to, czego oni jeszcze nie zrozumieli, być przewodnikiem i wsparciem.

Boża duma

A teraz Jezus. Tu będzie może większe zróżnicowanie, bo On żył tu na tej ziemi. Miał ręce i nogi, i oddychał, i czuł. Gdzie Jego męskie cechy? Mądrość – to bezsprzecznie. Do dziś się głowią bibliści i rozszyfrowują filozoficzne teksty Jezusa. Potrafił mówić i do biednych i prostych, i do bogatych i mądrych. Gdzie trzeba, przytaczał opowieści, gdzie indziej mówił tajemniczo zmuszając człowieka do refleksji. Jezus był wymagający – nie zadowalał sie byle czym. Mówił o tym, że nie wolno być letnim „niech twoja mowa będzie tak, tak; nie, nie”. Swoich zasad bronił bez względu na okoliczności i nie wyparł się ich nawet pod biczem. Czy był więc dumny? Był. Z pewnością była to męska, ale i Boża duma. Ilu z nas dziś potrafi bronić tego, co uważa za dobre nawet pod naporem szyderstwa? Może pora pomyśleć czego taka postawa uczy i czego wymaga? Na spotkaniu usłyszeliśmy, że na pewno będzie wymagała ofiary. Ale wszystko w życiu wymaga ofiary: udane życie rodzinne, wykształcenie, praca zawodowa. Wszędzie składamy ofiary i krople swego potu. Czy jednak później tego żałujemy? Nie, czujemy się dumni. Może właśnie i tutaj złożymy na stole ofiary z tych fałszywych przyjaciół, którzy nie są naszym wsparciem, ale udręką, która ogranicza naszą radość i wolność? Może jednak warto się zjednoczyć z tymi, z którymi będziesz nabierał sił, kto Cię będzie budował i kogo będziesz mógł budować Ty? Czy nie lepiej zostawić to, co ciąży i nie patrząc na świat wyrwać się z tej obłudy, budując swój świat z ludźmi, z którymi będziesz się czuł pewnie i stabilnie, na wsparcie i mądrość których zawsze będziesz mógł liczyć?

Zachowywać zdrowe granice

Jezus był czuły. Spędzał czas z dziećmi i prosił rodziców, by pozwoliły dzieciom przychodzić do niego. Skoro przychodziły, musiało być im z nim dobrze. Musiał je przytulać i głaskać. Musiał im opowiadać różne historie i brać na ręce.

Jezus był surowy. Krzyk do Piotra „idź precz szatanie” z pewnością nie był serdecznym upomnieniem.
Bardziej wyobrażam sobie wtedy Jezusa złego, który z zaciekłością broni tego, co wg Niego dobre i prawdziwe. Jezus był też łaskawy i ciepły. Mam na myśli scenę z jawnogrzesznicą: „idź i nie grzesz więcej”. Ile razy dobroć Jezusa była taką, na jaką my byśmy się nigdy nie odważyli? My się biednych, trędowatych i pijanych brzydzimy. Wytykać jest łatwo. Pokazywać błędy też. Debatować i rozmyślać nad psychologicznymi czynnikami, które doprowadziły kogoś na skraj ludzkiej godności wymaga już co prawda większego wysiłku, ale i tak nie jest wyciągnięciem ręki do człowieka. Jest tylko siedzeniem w swoim bezpiecznym, uporządkowanym światku z wytykaniem komuś (nie)jego błędów. Nasze życie często jest bierne, zamknięte wokół naszego JA. Jezus taki nie był. Jezus szczerze kochał człowieka, którego kiedy trzeba było to podtrzymał, kiedy trzeba było to skarcił, wyrzucił, i się na niego zezłościł. Kiedy trzeba było, był ciepły i wyrozumiały, litościwy i pomocny. Ale umiał też przyjąć czyjąś pomoc. Nie grał Herkulesa, który wszystko zrobi sam (przyjął z wdzięcznością pomoc Szymona pod krzyżem). Był ludzki, ale wszędzie umiał zachować zdrowe granice.

Nie bądź niedowiarkiem

Jezus też się bał. Oddalał się wtedy i modlił się do Boga prosząc o pomoc i wskazówkę.

Jezus był pracowity. Od dziecka pracował z Józefem, a później nauczał. Te nauki też musiały być nie byle jakie, skoro w świątyniach słuchali go starcy i uczeni w Piśmie. O właśnie… znał Pismo, które było dla Niego najlepszą wskazówką tego, co dobre.

Czy Bóg wymaga byśmy byli nieomylni jak Jezus? Nie. Jezus wybrał sobie dwunastu, w tym Piotra. Jaki był Piotr? Długa to historia, bo Piotr nie raz przysparzał problemów i długo się uczył od swojego Mistrza. W chwili, gdy zaatakowały ich wojska cesarskiej Jezus stał dzielnie nie wypierając się siebie i swoich zasad, a Piotr chwycił za miecz, za co dostał Jezusowe upomnienie. Niczym to jednak było w porównaniu z wyparciem się Piotra, który powiedział: „nie znam tego człowieka”. Jezus nie odwraca się od Piotra wyrzucając go ze swojego zgromadzenia żołnierzy, nie obraża się na śmierć i życie unosząc się dumą. Powiedziałabym bardziej, że rozumie ludzkie słabości, nie skreślając zwykłego, pogubionego człowieka. Czy to nie nazywa się miłość? Mimo tego Jezus był wymagający wobec swoich uczniów. Nie dopuszczał przeciętności, stawiał wysokie wymagania. Nie chciał ludzi letnich, chciał ludzi oddanych sprawie. Dopuszczał upadki, ale pomagał się podnieść, bo wiedział, że w upadkach i powstaniach doskonali się prawdziwa moc i siła. Wymagał zaufania Bogu „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary” (w czasie burzy na jeziorze, kiedy uczniowie wystraszyli się, że toną) lub gdy pokazuje swój przebity bok po Zmartwychwstaniu „nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.

Bo jaki sens jest ludzkiego życia?

Trochę się już tych cech uzbierało, a ciągle czuję, że to nie wszystko, że wciąż sama znam za słabo Pismo i za słabo tego Mistrza, który jest nie tylko Mistrzem mężczyzn ale i kobiet. Bo kobiety też muszą być silne, też muszą wiedzieć kiedy być waleczną, kiedy pokorną, kiedy wybaczyć, a kiedy krzyczeć. Może jest nam łatwiej, bo pewne rozeznanie przychodzi samo. Pewne rzeczy podpowiada intuicja miłości i czułości. Mężczyznom jest trudniej odnaleźć się w świecie, w którym mają być jednocześnie i silni i czuli, wrażliwi, i mądrzy i pokorni, i poważni, odpowiedzialni i jednocześnie radośni i wrażliwi. Myślę, że Jezus rzeczywiście jest tu świetnym przykładem. On doskonale znał wszystkie te granice i na tysiącach kart nikt go do tej pory nie przyłapał na tym, by się gdzieś pomylił. Więc pomysł z przedstawieniem Jezusa, jako wzoru dla współczesnego mężczyzny był świetny, tylko zabrakło mi nazwania tych cech po imieniu, z przytoczeniem przykładów i dowodów tego, że ten nasz Jezus to był takim mądrym facetem, jakiego ja osobiście nie poznałam do dziś, a nie Jezusikiem, który chodził i opowiadał historyjki, i z którego zrobiono biednego męczennika, który bardziej wymaga litości, niż podziwu. Nasz Jezus potrafił krzyczeć i powiedzieć człowiekowi prawdę w oczy, ale potrafił też przygarnąć. Wszystko co robił budowało człowieka, zmuszało go do refleksji i przybliżało do Boga. I w tym tkwi chyba ta Boża mądrość. Robić wszystko tak, żeby innych przyciągnąć do Boga. Bo jaki sens jest ludzkiego życia? Pomóc innemu żyć, pokazać to piękno życia, jego radość i niezwykłość, jego cud (czyż nie tego uczymy dzieci?). Wyrywać innych z tej szarości codzienności. Pociągnąć za Bogiem tych, którzy czują się spętani głupotami tego świata, które ograniczają ich prawdziwą radość i ludzką naturalną wolność. Wydaje mi się, że po to trzeba żyć. A cała reszta jest przy okazji. A przy tym ta reszta jest taka niezwykła i nieogarnięta…

Sylwia Szpakowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*